Logowanie

Email:
Hasło:

Przypomnij hasło...

Nie masz jeszcze konta?
Dołącz do nas!




Ekran: 1024x768
Javascript: włączone
Wiek min. 16 lat
Nieco wyobraźni


Gondul (ID: 503)


  • Ranga: Mieszkanka
  • Poziom: 21
  • Wiek: 20
  • Rasa: Człowiek
  • Klasa: Rzemieślnik
  • Specjalizacja: Górnik
  • Charakter: Neutralny
  • Płeć: Kobieta


Profil gracza:


Fara po raz setny przeklęła w duchu swojego zmarłego ojca. Inni starzy bywali dla dzieci oparciem, wzorem, początkiem dobra. Jej ojciec może kiedyś też taki był, ale nie pamiętała nic poza ruiną, w którą się potem stoczył. Przez lata był nadwornym chirurgiem i głównym medykiem, zanim zamienił swój kunszt na brud, dym i upadek. Jedyne, za co mogła mu dziękować, to nauka. Przy nim poznała całe spektrum ludzkiego ciała — poparzonego, rozszarpanego, czasem nadgniłego, zawsze prawdziwego. Wchłaniała każde jego słowo o roślinach leczniczych i trujących, o miksturach, które leczyły, otumaniały albo ratowały w ostatniej chwili. To były paradoksalnie najlepsze chwile, jakie z nim przeżyła: gdy tłumaczył, jak składać połamane kości, amputować kończyny, warzyć maści.

A potem przyszło opium.
I gdyby się nie powiesił, sama wbiłaby mu nóż w brzuch za to, jaką przyszłość jej zostawił.

Zawiązała na twarzy kawałek starej szmaty, by choć trochę odgrodzić się od smrodu, który wisiał nad obozem jak przekleństwo. Głowa pękała jej od tego odoru. Maszerując między namiotami z torbą medyczną na ramieniu, czuła się, jakby brodziła w latrynie. Tym razem w myślach obrzuciła obelgami idiotę, który wpadł na pomysł, by osłabić ich armię podtruwając prowiant. Miałaby przysiąc, że zapach gówna i wymiocin wgryzł się jej w skórę i zasiedlił kości.

Znów pomyślała o ojcu — o długu wobec korony, który zostawił jej w spadku niczym ostatnią złośliwość. Nie miała jak go spłacić. To, że jeszcze chodziła z głową na karku, zawdzięczała jedynie łasce księcia, który uznał, że przyda mu się bardziej jako medyk w armii niż jako krótkotrwała rozrywka tłumu podczas egzekucji.

Od dwóch miesięcy taplała się w wojennym gównie. Dosłownie i w przenośni. Obcięła włosy, ubrała się jak chłopak. I pierwszy raz w życiu była wdzięczna, że nie odziedziczyła delikatnej urody matki, tylko surowe rysy ojca i bezkształtną, chudą sylwetkę. Póki co udawała chłopaka bez większych problemów.

Zbliżyła się do namiotu, w którym leżeli ci, których zatrucie powaliło najmocniej. Warknęła na kręcącego się przy wejściu pomocnika, żeby spalił cuchnące szmaty zalegające w kącie. Chłopak, choć miał być kompetentny, okazał się kompletnym idiotą. Zaklęła, widząc jednego z chorych leżącego we własnych wymiocinach.

Gdyby jej ojciec był zwykłym, przyzwoitym ojcem, żyłaby teraz w spokojnym, dostatnim domu. Rodziła by bachory jakiemuś szlachcicowi, popijała dobre wino na pachnących potrawami balach. Zamiast tego klęczała pośród smrodu, jęków i brudu.

Cichy skowyt z sąsiedniego posłania sprowadził ją z powrotem do obowiązków. Oddałaby wiele za pasek suszonej wołowiny i kubek sikowego piwa. Westchnęła zirytowana, przysiadła przy chorym i podniosła mu głowę, by podać kolejną dawkę leku. Po raz ostatni tego dnia przeklęła cały świat i zabrała się do pracy.