Logowanie

Email:
Hasło:

Przypomnij hasło...

Nie masz jeszcze konta?
Dołącz do nas!




Ekran: 1024x768
Javascript: włączone
Wiek min. 16 lat
Nieco wyobraźni


Darya (ID: 269)


  • Ranga: Mieszkanka
  • Poziom: 1
  • Wiek: 153
  • Rasa: Człowiek
  • Klasa: Łowca
  • Płeć: Kobieta


Profil gracza:

.Starocie i Skrawki.

Czarodziejka znużona podróżą, przemarznięta i przemoczona przez nadal nieustającą zawieruchę, z przyjemnością przysiadła na podłodze, tuż przy kominku. Oparła plecy i głowę o siedzisko miękkiego, wygodnego fotela i dawała płomieniom wesoło tańczącym po palenisku rozgrzać swoje blade policzki i skostniałe kończyny. Ciepło przyjemnie otulało Moriah, dając jej błogie poczucie spokoju i bezpieczeństwa w dobrze jej znanym, choć dawno nie odwiedzanym magicznym azylu. Wydawałoby się, że w tym miejscu i czasie, kiedy rozkoszny smak wina pobudzał zmysły i przyjemnie drażnił podniebienie, nic nie mogłoby zmącić uroku i przyjemności chwili. Kobieta obejmowała dłońmi kryształową szklankę i wpatrując się w subtelne odbicie płomieni na powierzchni ciemnoczerwonego płynu, zastanawiała się, kto z jej znajomych sprzed lat zapragnął nawiązać kontakt z członkami Stowarzyszenia…
Lekko przysypiając straciła nieco poczucie czasu, ale skrzypnięcie progu i odgłos kroków skutecznie przywróciły jej przytomność. Otworzyła szeroko oczy, w jednej sekundzie uświadamiając sobie, że nie jest już w tym domu sama. Nie wystraszyła się, spodziewając się zaraz usłyszeć znajomy, mniej lub bardziej lubiany głos. Powoli wstała z podłogi, podpierając się o oparcie fotela, trochę tak, jakby ten ruch sprawił jej pewien problem i zawołała w stronę korytarza:
- Zawsze można było na was liczyć, jeśli chodzi o zakłócenie świętego spokoju samotnego wieczoru! Kto wpadł na tak genialny pomysł jak…. - i urwała. Kierując się w stronę korytarza, dostrzegła sylwetkę mężczyzny, który w napięciu kierował się w głąb domu.
Tak jak Moriah dostrzegła jego, tak w tej samej chwili on musiał już zobaczyć ją. Średniego wzrostu chudą kobietę w czarnych, podróżnych spodniach przystosowanych do konnej jazdy i w czarnym swetrze. Stanęła jak wryta. Jej czyste i bose stopy mocno kontrastowały z ciemnymi deskami podłogi. Niezdrowo bladą twarz kobiety okalały długie, falowane, podsychające już ciemne włosy. Jej ciemnobrązowe oczy były lekko podkrążone, trudno powiedzieć czy w wyniku zmęczenia czy też uszczerbku na zdrowiu. Zdziwienie wymalowane na jej twarzy, dodatkowo podkreślone lekko uwydatnionymi kościami policzkowymi mówiło samo za siebie. Nie spodziewała się tutaj nikogo zobaczyć, lub intruz nie był osobą, której oczekiwała.
- Jak….?! To nie możliwe! - rzuciła ostrym jak brzytwa tonem, przenosząc spojrzenie z twarzy mężczyzny na jego bose, ubłocone stopy. Lekki grymas, który mimowolnie przemknął przez jej usta, świadczył o tym, że brud kontrastujący z całym eleganckim wnętrzem kłóciły się z jej poczuciem estetyki i choć tak naprawdę miało to teraz drugorzędne znaczenie, nie potrafiła tego ukryć.
- …. jak się tu znalazłeś…? Jak tu wszedłeś?! - oskarżycielskie nuty cichego głosu kobiety wybrzmiały ostro i wyraźnie, podkreślane ciszą panującą w domu i przerywane jedynie trzaskami palącego się drewna. Moriah oderwała brązowookie spojrzenie od nieznajomego i powiodła wzrokiem po suficie i ścianach domu, trochę jakby w obawie, że mogą się zawalić…. Czy też rozpłynąć w powietrzu. Zaskoczenie na twarzy czarodziejki ustąpiło teraz prawdziwej gamie odczuć, które mieściły się w kategoriach: obawa, strach czy niezrozumienie.

(...)

Głos, tak odmienny od dotychczasowego głosu Righa nagle, niczym grom z szalejącego złowrogą magią nieba uświadomił jej, jak wielki popełniła błąd. W lot zrozumiała jak idiotyczna duma i stare zadry otumaniły jej zdolność poznawania rzeczy. Dała się podejść i teraz czerniejące, trupie łapska sięgnęły po jej kruche już istnienie, pragnąc zwrócić Naturze sprawiedliwość.
Moriah zaczęła się szamotać i wyrywać, usiłując, mimo szaleńczego cwału, wymsknąć się z uścisku i ratować życie bolesnym upadkiem z konia. Okazało się to jednak niemożliwe, a sekundę później smród palonych włosów nagle przyprawił ją o istny atak paniki… Czarodziejka zaczęła krzyczeć, nie artykułując żadnych konkretnych słów i w akcie rozpaczy chwyciła trupie ramie usiłując spalić je rubinowym płomieniem, którego źródło znajdowało się w samym środku jej poranionego serca.
Jej rozpaczliwe starania spełzły na niczym. Szalejące żywioły nic sobie miały z jej płomieni, których moc szybko przygasła, ustępując postępującemu zwątpieniu. Moriah Namkel przestała walczyć. Znieruchomiała i ucichła. Zanurzając się w ryku wiatru i dudnieniu ziemi, czując jak woda spłukuje z niej resztki strachu przed śmiercią, zrozumiała, że zaraz jej koniec przypieczętuje lata nadużyć… i lata trosk. Zasłużyła sobie na to.
- … winni będą ukarani - wyszeptała, samej sobie tłumacząc, jak do tego doszło. Już przymykała oczy, czekając aż płonące skrzydła sięgną po jej słabnące ciało… Kiedy do jej uszu dotarł wątły, daleki krzyk. Ocknęła się nagle, a delikatny ognik nadziei rozpalił w jej umyśle ostatnią wolę walki.
- … MORGAN! - krzyknęła rozpaczliwie, kiedy trzymający ją stwór cisnął w tył płomienny pocisk. Ułamek sekundy później drzemiąca w niej siła stała się nagle epicentrum wybuchu. To był ten ułamek sekundy, który mógł przeważyć szalę zwycięstwa dając im szansę na przeżycie, bo atak w kierunku goniącego za nią Morgana rozproszył koncentrację tej magicznej istoty.
Czas nagle jakby zwolnił. Ten spektakl nie miał wielkiej widowni, ale jeśli czyjeś oczy zdołały śledzić, co się dzieje, ujrzały rosnącą wokół Moriah kulę utkaną z światła o płomiennej naturze. Wiele kolorów przenikało się, przypominając setkę różnych substancji spalających się w jednym momencie, otaczając kobietę ognistą, magiczną barierą. Wraz ze światłem nadeszła fala gwałtownego uderzenia i dźwięk głośnego wybuchu. Niosący ją koń zakwilił rozpaczliwe z bólu, a cwałujące szaleńczo silne, końskie nogi zgubiły rytm. Dzika, ognista siła rzuciła zwierzęciem wzdłuż traktu, a Moriah, czując jakby wszystko wokół niej wirowało, miała wrażenie jakby to ona była epicentrum tej szalonej siły… W jej odczuciu spadała gdzieś daleko, daleko w dół. Jej wzrok błądził dookoła, jakby czegoś rozpaczliwie szukając, aż w końcu upadła bezwładnie na ubity, kamienisty trakt.
W jej uszach odgłosy szaleństwa żywiołów zastąpił głośny, przeszywający pisk. Czy w ostatnim akcie walki jej moc przepaliła wszystko wokół, zabierając ją ze sobą…? Czy to był już koniec? Czy pochłonęła ze sobą potężnego upiora, który w imieniu Natury postanowił przywrócić równowagę…?
Obezwładniający ból głowy i ciemność przed oczami podpowiadały jej jednak, że to jeszcze nie jest koniec.
- Morgan… Morgan…. - powtarzała, usiłując przekrzyczeć pisk w uszach, który odbierał jej zdolność rozpoznania jakichkolwiek dźwięków.


Gdyby to się dało powtórzyć... (;