
Profil gracza:
Z sesji:
W pokoju panował półmrok i cisza. Tylko blask księżyca sączył się przez wąską szczelinę między zasłonami, a na podłodze – drewnianej, skrzypiącej – tańczyły jego blade refleksy.
Drzwi zamknęły się za nim z cichym kliknięciem.
W środku czekała na niego rudowłosa – ta sama, która jeszcze niedawno śmiała się przy ladzie. Teraz jej uśmiech był inny. Powoli, niemal ceremonialnie, rozpięła dwa guziki koszuli, odsłaniając miękką linię dekoltu i pełnię swoich atutów.
Tristan uśmiechnął się lekko, z nutą rozbawienia. Nie był zaskoczony – najwyżej rozczulony prostotą tego przedstawienia.
Zbliżył się powoli. Jedną dłonią ujął ją za kark, drugą objął w talii. Była tak blisko, że bez trudu słyszał rytm jej przyspieszonego serca i to, jak krew zaczynała buzować w jej żyłach.
Nie miała pojęcia, co się za chwilę wydarzy.
Pocałunki, którymi ją obdarzył, były ledwie wstępem – pierwszą nutą symfonii rozkoszy, której piękna nie była gotowa docenić.
Kiedy jego usta dotknęły jej szyi, a zęby ledwo musnęły skórę, dziewczyna zapiszczała cicho z podniecenia. Chwilę później zebrała się już tylko na krótki, urwany krzyk – dźwięk zduszony gdzieś pomiędzy zaskoczeniem, a bólem.
Miała może ułamek sekundy, by zrozumieć, co naprawdę się dzieje. Ale to nie miało już znaczenia.
Tristan czuł głód.
A ona – pozwoliła go zaspokoić.
Omdlała mu w ramionach, bezwolna, miękka jak szmaciana lalka.
Utrzymał ją bez wysiłku. Nie pierwszy raz. Nie ostatni.
***
Dziewczyna zdawała się całkowicie nie dostrzegać obecności wampirzycy. Jej spojrzenie utkwione było w Tristanie. Kiedy podszedł do niej, bez słowa podała mu dłoń. Przyjęła jego dotyk z mieszaniną spokoju i nabożnej czci.
Poprowadził ją powoli w stronę kręgu run, których światło przygasło, jakby wstrzymało oddech. W półmroku sceny jej sylwetka poruszała się cicho i płynnie.
Stanęli w samym centrum kręgu. Tristan zsunął z jej ramion płaszcz, który opadł na deski z miękkim szelestem. Była naga, a jej ciało szczupłe, lecz pełne harmonii, jakby wykute z cienia i alabastru. Żyły na szyi pulsowały spokojnie, a oczy wciąż nie odrywały się od jego twarzy.
Bez słowa położyła się w centrum kręgu – nie jak ofiara, lecz jak ktoś, kto zna swoje przeznaczenie. I pogodził się z nim.
Tristan klęknął przy niej. Jego palce przesunęły się lekko po jej ramieniu, po czym sięgnął po przygotowany wcześniej rytualny sztylet. Ostrze połyskiwało metalicznym światłem w bladym blasku run.
Rozpoczął inkantację. Jego głos – niski i głęboki – niósł się echem po pustym teatrze, wypełniając loże, zakamarki, belki pod sufitem. Dźwięki starożytnego języka plątały się w powietrzu jak dym, raz gęstniejąc, raz rozwiewając się w niewidzialnej spirali. Krąg run rozbłysnął czerwienią.
Dziewczę nawet nie drgnęło. Również wówczas, gdy Tristan uniósł sztylet i bez wahania wbił go prosto w jej pierś.
Krzyk przeciął noc. Głęboki, dziki, prawie nieludzki. Echo odbiło się o mury opuszczonego teatru, a światła run zamigotały jak płomienie targane wiatrem. Tristan, niewzruszony, sięgnął do jej otwartej piersi i wydobył jeszcze bijące serce – mokre, pulsujące, ciepłe od krwi i magii.
Kiedy położył je na kamiennym piedestale – prostym, surowym, pokrytym świeżo wyrytymi inskrypcjami – dziewczyna westchnęła po raz ostatni, a cisza spłynęła jak kurtyna. Serce przestało bić.
Lecz nie na długo.
Tristan znów przemówił. Tym razem ciszej, precyzyjniej, jakby każde słowo odmierzał w rytm mrocznej magii. Krwawe światło zaczęło sączyć się z piedestału. Serce drgnęło. Raz. Drugi. A potem na nowo zaczęło bić. Coraz szybciej, mocniej, potężniej – jak dzwon zwiastujący koniec.
***
Z impetem błyskawicy Solene przemknęła przez scenę i rzuciła się w wir walki. W jednej chwili wpadła między Tristana i Kaela, a w następnej pchnęła młodego wojownika z taką siłą, że ten poleciał w tył, przelatując przez pierwsze rzędy foteli i wylądował z głuchym łoskotem pośród zbutwiałego drewna.
Tristan odwrócił głowę, słysząc świst powietrza. Velira. Spadła na Solene niczym wygłodniały drapieżnik, a ich szpony błysnęły w półmroku, zderzając się z sobą w eksplozji iskier i furii. Wampirzyce zwarły się z siłą, która zatrzęsła fundamentami starego teatru. Z ich ust dobywał się warkot i syk, jakby walczyły nie istoty rozumne, lecz pradawne potwory.
Tristan spotkał się spojrzeniem z Solene. Krótkim, intensywnym. Zobaczył w jej oczach determinację i przekonanie, którego nie zamierzał zawieść. Skinął głową — ona zyska czas, a on zajmie się resztą.
Erham nie zdążył wystrzelić już kolejnej salwy.
Tristan zniknął. A może tylko tak to wyglądało, gdy jego sylwetka poruszyła się z nadnaturalną prędkością, rozmywając się w cieniu kurtyny. Kusznik drgnął, zareagował błyskawicznie — ale nie dość szybko. Zanim zdążył odwrócić broń, dłoń Tristana ścisnęła mu nadgarstek z siłą, która zmiażdżyła kość jak suchą gałąź. Kusza wypadła mu z ręki.
— Twoje bełty były dobre — wysyczał Tristan — ale nie wystarczająco dobre.
I wtedy przyszła śmierć. Nagła i efektowna.
Wbił palce w tors Erhama, przebijając się przez żebra, miażdżąc serce, które eksplodowało pod wpływem nacisku. Krew buchnęła niczym fontanna, a ciało zwiotczało. Wampir pochylił się i podniósł kuszę. Wciąż była napięta. Gotowa.
Zaledwie kilka metrów dalej Kael właśnie dźwigał się z poszarpanych siedzeń. Błysk zakrwawionej szabli zwiastował jego gotowość do walki.
Walki do której nie doszło.
Tristan wystrzelił.
Pierwszy bełt przebił udo szermierza, drugi bark, a trzeci — brzuch. Kael wrzasnął i zachwiał się, lecz wampir nie przestawał. Ostatni bełt przebił jego gardło, uciszając krzyk na zawsze.
Mężczyzna osunął się bezwładnie wśród krzeseł, a Tristan odrzucił kuszę. Z jego ust wydobyło się przeciągłe, zadowolone westchnienie. Spojrzał w stronę Solene i Veliry.
***
Solene
Sądził, że to, co ich połączyło, nie powinno było się wydarzyć. Że to, co ich spaja, było zbyt intensywne i zbyt niebezpieczne – nawet jak na istoty, które nie znały kresu i umiaru.
Jej obecność podsycała w nim ogień i koiła burzę, a jego własny mrok przyjęła jak swój. Z siłą, pewnością i przekonaniem.
Gdy byli razem świat przestawał istnieć. Błędy przeszłość, przyszłe grzechy – wszystko to się zacierało. Liczyła się tylko ta chwila. Ona i on. I to ciche, niepojęte „zawsze”, którego dotąd nie znał.
Nie był stworzony do miłości. Ale uczucie którym go obdarzyła tchnęło w niego nowego ducha. Po raz pierwszy od dawna… naprawdę czuł, że żyje.
|